Jestto hotel dla zamożnych ludzi, którzy z prowincji przybywają do Londynu. Mój pokój, zawsze otwarty w tej ojczyźnie bezkarnych kradzieży, miał osiem stóp na dziesięć. Ale w zamian za to, śniadanie było w salonie, który miał może sto stóp długości, trzydzieści szerokości a dwadzieścia wysokości. Tam jadło się co się chciało i ile się chciało za pięćdziesiąt su (dwa szylingi). Smażono tam befsztyki w nieskończoność i stawiano przed człowiekiem czterdziestofuntowy kawał pieczonego wołu wraz z bardzo ostrym nożem. Następnie, przychodziła herbata aby zaparzyć wszystkie te mięsiwa. Arkady tego salonu wychodziły na Covent-Garden. Spotykałem tam co rano jakich trzydziestu poczciwych Anglików, kroczących z powagą, wielu z minami nieszczęśliwców. Nie było tam ani afektacji, ani francuskiej hałaśliwej buffonady. Odpowiadało mi to, czułem się mniej nieszczęśliwy w tym salonie. Śniadanie było dla mnie zawsze nie tylko zabiciem jednej lub dwóch godzin, ale godziną przyjemności.
Nauczyłem się czytać machinalnie dzienniki angielskie, które w gruncie nie interesowały mnie. Później, w 1826, byłem bardzo nieszczęśliwy na tym samym placu Covent-Garden w hotelu Ouakum (lub jakaś inna, równie niewdzięczna nazwa), na rogu naprzeciw Tavistook. Od 1826 do 1832 nie miałem nieszczęść.
Nie dawano jeszcze Szekspira w dniu mego przybycia do Londynu; poszedłem do teatru Haymarket, który, zdaje mi się, był otwarty. Mimo nieszczęśliwego wyglądu sali, bawiłem się nieźle.
She stoops to conquer, komedja Goldsmitha, ubawiła mnie bardzo dzięki mimice aktora, który grał męża miss (Richland) i który zniżał się do tego aby ją zdobyć: potrosze temat Fałszywych zwierzeń Marivaux. Panna na wydaniu przebiera się za pokojówkę, manewr ten ubawił mnie bardzo.
W dzień błądziłem po okolicach Londynu, często szedłem do Richmond.