mierze! Zdaje mi się, że jeszcze słyszę księżnę d’A***, a wszak ja drwiłem sobie z księżnej! Będzie sądziła, że to brak miłości do niej, gdy to jest brak miłości we mnie; nie zechce tego zrozumieć.Często, pod wrażeniem jakiej dworskiej anegdotki, która w jej ustach ma ten niezrównany wdzięk, pustotę — a zresztą potrzebna jest dla mego wykształcenia! — całuję jej rękę, czasem lica. Co począć, jeśli ta ręka uściśnie moją w pewien znaczący sposób?
Fabrycy pojawiał się codziennie w najznaczniejszych i najmniej wesołych domach w Parmie. Kierowany radami hrabiego, zręcznie nadskakiwał panującemu księciu i jego synowi, księżnej Klarze-Paulinie i arcybiskupowi. Miał pozycję, ale to nie uśmierzało jego śmiertelnej obawy poróżnienia się z ciotką.
Tak więc, w niespełna miesiąc po przybyciu na dwór, Fabrycy miał wszystkie utrapienia dworaka, a serdeczna przyjaźń, stanowiąca szczęście jego życia, była zatruta. Jednego wieczora, dręczony temi myślami, opuścił salon księżnej, gdzie zanadto wyglądał na urzędowego kochanka; błądząc na oślep po mieście, zaszedł pod teatr. Teatr był oświetlony; wstąpił. Była to pusta lekkomyślność jak na człowieka noszącego jego szaty; takich lekkomyślności postanowił. sobie unikać w Parmie, która, ostatecznie, jest czterdziesto-tysięczną mieściną. Prawda iż, od pierwszych dni, wyzbył się swego urzędowego stroju; wieczorem, kiedy nie puszczał się w najwyższe sfery, był poprostu ubrany czarno, jak człowiek w żałobie.
Wziął lożę na trzeciem piętrzę, aby go nikt nie widział; grano Młodą Gospodynię Goldoniego. Wodził oczami po architekturze sali, ledwie czasem obracając je ku scenie. Ale publiczność parskała raz po raz śmiechem; Fabrycy spojrzał na młodą aktorkę grającą rolę gospodyni: wydała mu się zabawna. Przyjrzał się jej uważnie, była milutka, a zwłaszcza pełna naturalności: była to naiwna dziewczyna, pierwsza śmiała się z ładnych rzeczy, które