chodzi już na wieżę! Schowam się u niego w lamusie, między kadzie albo pod tłocznię, i zaczekam aż się obudzi; nie chcę mącić snu dobrego starca; prawdopodobnie nie pozna mnie nawet: sześć lat, to wiele w tym wieku! zastanę już tylko grób przyjaciela! Istne dzieciństwo, dodał, przybyć tu, aby czuć wstręt, jakim przejmuje mnie zamek ojcowski!
W tej chwili Fabrycy wszedł na placyk przed kościołem; z nieopisanem zdumieniem ujrzał, na drugiem piętrze starej wieżycy, wąskie i długie okno, oświetlone latarką księdza Blanes. Ksiądz miał, zwyczaj stawiać ją tam, ilekroć szedł do klatki z desek tworzącej jego obserwatorjum, iżby jasność nie przeszkadzała mu czytać w planisferze. Ta karta niebios rozłożona była na wielkiej glinianej donicy, w której niegdyś rosła pomarańcza. Na dnie naczynia płonęła maleńka lampka; blaszana rurka odprowadzała z garnka dym, a cień rzucony przez rurę znaczył na karcie północ. Wszystkie te przypomnienia tak prostych rzeczy zalały wzruszeniem duszę Fabrycego i wypełniły ją szczęściem.
Bezwiednie złożył dłonie i gwizdnął w nie zcicha; niegdyś umówiony sygnał. Natychmiast usłyszał, że ktoś pociąga kilkakrotnie za sznur, którym, z wyżyn obserwatorjum, otwierało się rygiel przy drzwiach do dzwonnicy. Drżąc ze wzruszenia, wbiegł na schody, zastał księdza na drewnianym fotelu w zwykłem miejscu, z okiem przylepionem do małej lunety w kwadrancie. Ksiądz skinął lewą ręką, dając znak aby mu nie przerywał; w chwilę później nakreślił na karcie do gry jakąś cyfrę, obracając się na fotelu, otworzył ramiona naszemu bohaterowi który rzucił się w nie, zalewając się łzami. Ksiądz Blanes był jego prawdziwym ojcem.
— Oczekiwałem cię, rzekł Blanes po pierwszym wylewie czułości. Czy ksiądz trzymał się w roli uczonego? czy też, często myśląc o Fabrycym, ujrzał jakiś astrologiczny znak, który czystym przypadkiem obwieścił mu jego powrót?
— Oto śmierć moja nadchodzi, rzekł ksiądz Blanes.
— Jakto! wykrzyknął ze wzruszeniem Fabrycy.
Strona:PL Stendhal - Pustelnia parmeńska tom I.djvu/164
Ta strona została przepisana.