— Tak, odparł ksiądz poważnie ale bez smutku; w półszósta albo półsiódma miesiąca po twoich odwiedzinach, życie moje, nasycone szczęściem, zgaśnie
(jak lampka, kiedy zbraknie jej oliwy). Przed ostatecznym momentem, będę prawdopodobnie miesiąc lub dwa pozbawiony mowy, poczem przejdę na łono naszego ojca; oczywiście jeśli się okaże, ze spełniłem swój obowiązek na placówce gdzie mnie postawiono.
Ty jesteś wyczerpany, zmęczony, trzeba ci snu. Od chwili gdy cię oczekuję, chowam dla ciebie chleb i butelkę wódki w skrzyni z instrumentami. Pokrzep się i staraj się nabrać tyle sił, aby mnie wysłuchać jeszcze chwilę. Jest w mojej mocy powiedzieć ci różne rzeczy, zanim noc ustąpi miejsca dniowi; obecnie widzę je o wiele wyraźniej może niż będę je widział jutro. Jesteśmy zawsze słabi, moje dziecko, i wciąż trzeba się liczyć z tą słabością. Jutro może stary człowiek, człowiek ziemny, zajmie się we mnie przygotowaniami do śmierci, a jutro wieczór o dziewiątej musisz mnie opuścić.
Skoro Fabrycy usłuchał w milczeniu, jak zwykł niegdyś, starzec rzekł:
— Zatem prawdą jest, iż, kiedy starałeś się dostać pod Waterloo, zrazu znalazłeś się w więzieniu?
— Tak, ojcze, odparł Fabrycy zdziwiony.
— Otóż wiedz, że to było wielkie szczęście; dusza twoja, strzeżona moim głosem, może się przygotować do innego więzienia, twardszego i straszliwszego! Prawdopodobnie wydostaniesz się z niego jedynie przez zbrodnię; ale, dzięki niebu, nie ty popełnisz zbrodnię. Nie posuwaj się nigdy do zbrodni, mimo największych pokus; zdaje mi się, że będzie tu chodziło o zabicie niewinnego, który nieświadomie przywłaszczy sobie twoje prawa; jeśli się przesz gwałtownej pokusie, którą napozór usprawiedliwi honor, twoje będzie bardzo szczęśliwe w oczach ludzi... a w miarę szczęśliwe w oczach mędrca — dodał po chwili namysłu; — umrzesz