Strona:PL Stendhal - Pustelnia parmeńska tom I.djvu/168

Ta strona została przepisana.

wprawiało w ruch na cześć świętego Giovity; wystarczyłoby dziesięciu.
Fabrycy szukał dobrego miejsca aby widzieć nie będąc widziany: spostrzegł, że z tej wysokości wzrok jego sięga w ogrody a nawet w dziedziniec zamku ojca. Zapomniał o nim. Myśl o ojcu dobiegającym kresu życia odmieniła jego uczucia. Rozróżniał nawet wróble, które szukały okruszyn na balkonie jadalni. To potomstwo tych, które niegdyś obłaskawiałem, pomyślał. Na tym balkonie, jak na wszystkich balkonach w pałacu, znajdowały się liczne drzewa pomarańczowe; widok ten rozczulił go; rzut oka na ten dziedziniec, tak strojny, z ostro zarysowanemi cieniami, był w istocie wspaniały.
Niemoc ojcowska wciąż wracała mu na myśl. To osobliwe, doprawdy, ojciec ma ledwie o trzydzieści pięć lat więcej ode mnie; trzydzieści pięć a dwadzieścia trzy, to dopiero pięćdziesiąt ośm! Oczy jego, utkwione w oknach tego srogiego człowieka, który go nigdy nie kochał, napełniły się łzami. Zadrżał, nagły chłód przebiegł jego żyły; zdawało mu się, że poznaje ojca przechodzącego terasą zdobną pomarańczami, znajdującą się pod oknami jego komnaty; ale to był tylko lokaj. Pod samą dzwonnicą, dzieweczki ubrane biało i podzielone na kilka grup, zajęte były wykreślaniem deseni zapomocą czerwonych, niebieskich i żółtych kwiatów w ulicy którą miała przechodzić procesja. Ale było tam coś, co żywo przemówiło do duszy Fabrycego: oczy jego ogarniały dwie odnogi jeziora na odległość kilku mil; cudowny ten widok kazał mu niebawem zapomnieć o wszystkich innych, obudził w nim najpodnioślejsze uczucia. Wspomnienia dzieciństwa obiegły go tłumnie; dzień ten spędzony w więzieniu w dzwonnicy był jednym z najszczęśliwszych.
Szczęście wzniosło go na wyżyny dość obce jego usposobieniu; rozważał wydarzenia swego życia, on, tak młody, jak gdyby już doszedł jego kresu. Trzeba przyznać, rzekł sobie po kilku godzinach rozkosznych marzeń — że od przybycia do Parmy, nie za-