staje jej tylko cztery cale; dlatego chłopi zbierają chciwie lufy od strzelb, któremi, od r. 1796, polityka Europy zasiała tak obficie równiny Lombardji. Sprowadziwszy je do czterech cali długości, ładuje się te armatki aż po brzeg prochem, zatyka się je w ziemi pionowo, przyczem smuga prochu biegnie od jednej do drugiej; ustawia się je w liczbie paruset w trzy szeregi jak bataljon, gdzieś opodal drogi, którą ma przechodzić procesja. Kiedy Przenajświętszy Sakrament jest już blisko, zapala się proch, i wówczas zaczyna się rotowy ogień pociesznie nierównych wystrzałów: kobiety szaleją z radości. Nic weselszego, niż hałas tych mortaretti słyszany zdala na jeziorze i złagodzony pluskiem wody; hałas ten, który tak często upajał go w dzieciństwie, spędził zbyt poważne myśli naszego bohatera. Przyniósł lunetę księdza i rozpoznał większość ludzi idących z procesją. Ta i owa z miluchnych dziewcząt, którą Fabrycy zostawił dwunastoletniem dzieckiem, była dziś wspaniałą kobietą; widok ich skrzepił serce w naszym bohaterze: aby z niemi pogwarzyć, byłby chętnie zadrwił z żandarmów.
Procesja weszła do kościoła bocznemi drzwiami, których Fabrycy nie mógł widzieć. Niebawem upał wzmógł się szalenie, nawet na szczycie dzwonnicy; mieszkańcy schronili się do domów, w wiosce zapanowała cisza. Kilka łodzi napełniło się wieśniakami wracającemi do Belagio, Menagio i innych miejscowości nad jeziorem; Fabrycy słyszał uderzenie każdego wiosła: ten prosty szczegół upajał go wręcz; na jego radość składały się wszystkie męki i wszystek przymus, jakich zaznał w sprzykrzonem życiu dworskiem.
Z jakąż radością przejechałby się teraz milę po tem spokojnem jeziorze, które odbijało głębię niebios! Usłyszał, że drzwi na dole otwierają się; to stara służąca księdza Blanes przyniosła duży kosz: musiał zadać sobie gwałt aby do niej nie zagadać. Kocha mnie niemal tak samo jak jej pan, powiadał sobie; czyżby mi nie dochowała, bodaj kilka godzin, sekretu? Ale, powiadał sobie Fabrycy, Pogniewałbym mego przyjaciela; mógłbym go narazić wobec żandarmów! — i Fabrycy pozwolił odejść Ghicie, nie odezwawszy
Strona:PL Stendhal - Pustelnia parmeńska tom I.djvu/171
Ta strona została przepisana.