Strona:PL Stendhal - Pustelnia parmeńska tom I.djvu/69

Ta strona została skorygowana.

pięć franków ze swoich pieniędzy; ale bądź spokojny, odbierzemy ten pieniążek po śniadaniu.
Fabrycy spojrzał na kaprala, ujrzał na jego twarzy niewzruszoną powagę, istotny wyraz wyższości moralnej; usłuchał. Wszystko odbyło się tak, jak powiedział głównodowodzący; jedynie Fabrycy nalegał, aby nie odbierać siłą pięciu franków, które dał chłopu.
— To moje pieniądze, mówił do towarzyszy, ja nie płacę za was, płacę za owies dla mojego konia.
Fabrycy tak źle wysławiał się po francusku, że towarzysze odczuli w jego słowach ton wyższości; dotknęło ich to: z tą chwilą, w myśli ich zarysował się pojedynek na zakończenie dnia. Wydawał im się bardzo różny od nich, i to ich drażniło; przeciwnie Fabrycy zaczynał czuć dla nich przyjaźń.
Szli bez słowa od dwóch godzin, kiedy kapral, spoglądając na drogę, wykrzyknął radośnie: „Nasz’ pułk!“ Rychło znaleźli się, na gościńcu; ale niestety! koło orła nie było ani dwustu ludzi. Oko Fabrycego ujrzało niebawem markietankę: szła pieszo, z czerwonemi oczami, popłakując od czasu do czasu. Napróżno Fabrycy szukał wzrokiem wózka i Kokotki.
— Zrabowane, przepadło, skradzione! wykrzyknęła markietanka w odpowiedzi na spojrzenia naszego bohatera. Fabrycy, bez słowa, osiadł z konia, ujął go za uzdę i rzekł do markietanki: Niech pani siada. Nie dała sobie powtarzć dwa razy.
— Skróć mi strzemiona, rzekła.
Usadowiwszy się, zaczęła opowiadać Fabrycemu klęski owej nocy. Po opowiadaniu nieskończenie długiem, ale chciwie łykanem przez naszego bohatera, który, prawdę rzekłszy, nic a nic nie zrozumiał, ale miał żywą przyjaźń dla markietanki, dodała:
— I rzec, że to Francuzi mnie obłupili, zbili, zrujnowali...
— Jakto! to nie nieprzyjaciele? spytał Fabrycy naiwnym tonem, który dawał uroczy wyraz jego poważnej i bladej twarzy.
— Jakiś ty głupi, mój poczciwy malcze! rzekła markietanka, uśmiechając się przez łzy; ale bardzo milusi.