nimi stojąc nieruchomo u początku mostu, tak bardzo uderzyła go niema i posępna boleść tych trzech osób. Rzekłby ktoś, zaklęte duchy, mówił sobie. Wreszcie rozwinął złożony papier i przeczytał następujący rozkaz:
Zaledwie pół godziny stał Fabrycy na warcie, kiedy ujrzał nadjeżdżających sześciu szaserów konnych i trzech pieszo; oznajmił im rozkaz pułkownika. — Zaraz wrócimy, odparli czterej konni, i przejechali most ostrym kłusem. Wówczas, Fabrycy zwraca się do dwóch pozostałych. W czasie dyskusji, która się wywiązała, trzej piesi przeszli most. Jeden z szaserów siedzących na koniu orzekł wkońcu, że chce zobaczyć rozkaz, i porwał papier, mówiąc:
— Zaniosę rozkaz kolegom, którzy z pewnością wrócą, czekaj tu cierpliwie. I puścił się galopa; towarzysz za nim. Wszystko to stało się w mgnieniu oka.
Fabrycy, wściekły, zawołał jednego z rannych, który właśnie pokazał się w oknie gospody. Żołnierz, który (jak to zauważył Fabrycy) miał galony wachmistrza, zeszedł i krzyknął nań, podchodząc:
— Szabla do garści, psiakr...! Jesteś w służbie. — Fabrycy usłuchał, poczem rzekł: Porwali rozkaz.
— Wściekli są o wczorajsze, odparł tamten ponuro. Dam ci swój pistolet; gdyby znów kto chciał przełamać zakaz, strzelaj w powietrze: przyjdę ja, albo sam pułkownik się pokaże.