— A dziś uciekł pan z Como.
— Taki człowiek jak ja nie bierze paszportu, aby jechać z Medjolanu spacerem nad jezioro. Dziś rano, w Como, powiedziano mi, że mają mnie aresztować: wyszedłem, pieszo z córką; miałem nadzieję spotkać jakiś wehikuł, któryby mnie zawiózł do Medjolanu, gdzie pierwszym moim krokiem będzie poskarżyć się u gubernatora.
Wachmistrzowi spadł ciężar z serca.
— A więc, generale, jesteś pan więźniem i zaprowadzę pana do Medjolanu. A pan kto jesteś? zwrócił sę do Fabrycego.
— Mój syn, odparła hrabina: Askanjusz, syn generała dywizji Pietranera.
— Bez paszportu, pani hrabino? rzekł wachmistrz łagodniej.
— W jego wieku! nigdy jeszcze nie miał paszportu, nie podróżuje nigdy sam, zawsze jest ze mną.
Podczas tej rozmowy, generał Conti przybierał wobec żandarmów minę coraz to bardziej obrażonej godności.
— Za dużo słów, rzekł jeden z żandarmów, jest pan aresztowany, i basta.
— Powinien pan być zadowolony, rzekł wachmistrz, jeżeli się zgodzimy abyś najął chłopskiego konia; inaczej, mimo kurzu i gorąca i mimo rangi szambelana, pójdziesz pan ślicznie piechotą między końmi.
Generał zaczął kląć.
— Zamkniesz ty gębę! dorzucił żandarm. Gdzie twój generalski mundur? Czy pierwszy lepszy nie może powiedzieć że jest generałem?
Generał pogniewał się na dobre. Przez ten czas, w kolasce układały się rzeczy o wiele lepiej.
Hrabina komenderowała żandarmami jak gdyby to byli jej ludzie. Dała talara jednemu, aby poszedł po wino, a zwłaszcza po świeżą wodę, do kantyny, którą widać było o dwieście kroków. Zdołała uspokoić Fabrycego, który koniecznie chciał umykać
Strona:PL Stendhal - Pustelnia parmeńska tom I.djvu/92
Ta strona została przepisana.