nowym kamieniem w balustradzie, znajduje się drewniana chałupa, którą żołnierz wybudował w swoim ogródku a którą przydzielony do twierdzy kapitan inżynierji koniecznie chce mu kazać zburzyć; jest siedmnaście stóp wysoka, pokryta słomą, dachem zaś przytyka do muru cytadeli. Ten dach mnie nęci; w razie — okropna rzecz! — jakiego nieszczęścia, złagodziłby twój upadek. Raz się tam znalazłszy, jesteś w obrębie szańców, które są dość niedbale strzeżone; gdyby cię ktoś chciał zatrzymać, wal z pistoletu i broń się kilka minut. Twój przyjaciel z Ferrary i drugi tęgi chwat, ten którego nazywam bandytą, będą mieli drabinki i nie zawahają się wdrapać na szaniec aby ci przyjść z pomocą.
„Szaniec ma tylko dwadzieścia trzy stóp wysokości i jest bardzo pochyły. Będę czekała pod murem z garścią uzbrojonych ludzi.
„Mam nadzieję przesłać ci jeszcze kilka listów tą samą drogą. Będę powtarzała wciąż te same rzeczy innemi słowami, aby się dobrze porozumieć. Zgadujesz, z jakiem sercem donoszę ci, że człowiek z kulą w łeb stajennemu, który, ostatecznie, jest najzacniejszym człowiekiem i który umiera ze zgryzoty, myśli że się z tego wywiniesz kosztem złamanej ręki. Bandyta, który ma więcej doświadczenia w takich wyprawach, sądzi, że jeżeli zechcesz się spuszczać bardzo wolno, nie gorączkując się, wolność będzie cię kosztowała jedynie parę zadraśnięć. Główna trudność, to wystarać się o liny; o tem też myślę całe te dwa tygodnie, przez które ta idea wypełnia wszystkie moje chwile.
„Nie odpowiadam ci na to szaleństwo, jedyną niedorzeczność jaką powiedziałeś w życiu: „Nie chcę uciekać!“ Człowiek z kulą w łeb stajennemu wykrzyknął, żeś oszalał z nudów. Nie ukrywam ci, że obawiamy się bardzo bliskiego niebezpieczeństwa, które przyspieszy może dzień twojej ucieczki. Gdy będzie trzeba oznajmić ci to niebezpieczeństwo, lampa powie ci kilka razy z rzędu:
Ogień w zamku!
Na co odpowiesz:
Czy moje książki spłonęły?“