Była tak piękna, wpół ubrana i tak podniecona, że Fabrycy nie mógł się oprzeć mimowolnemu niemal gestowi. Nie spotkał oporu.
W upojeniu miłości i szlachetności, które następuje po najwyższem szczęściu, rzekł niebacznie:
— Nie trzeba, aby niegodne kłamstwo splamiło pierwsze chwile naszego szczęścia: gdyby nie twoja energja, byłbym już trupem lub też walczyłbym z okrutnemi boleściami; ale miałem dopiero zacząć jeść w chwili gdy weszłaś; nie tknąłem jeszcze tych półmisków.
Fabrycy roztoczył ten okrutny obraz, aby zażegnać oburzenie, które już czytał w oczach Klelji. Patrzała nań długą chwilę, szarpana sprzecznemi uczuciami, poczem rzuciła się w jego ramiona. Rozległ się hałas na dziedzińcu, otwierano i zamykano troje żelaznych drzwi, słychać było głosy, krzyki.
— Ha! gdybym miał broń! wykrzyknął Fabrycy; kazano mi ją oddać, nim mi pozwolono wejść. Z pewnością przychodzą mnie dobić. Żegnaj, Kleljo moja, błogosławię śmierć, skoro stała się przyczyną mego szczęścia. — Klelja uścisnęła go i podała mu sztylet o rączce z kości słoniowej a ostrzu nie dłuższem niż ostrze scyzoryka.
— Nie daj się zabić, rzekła; broń się do upadłego; jeśli wuj Cezar usłyszy zgiełk, on jest dzielny i zacny, ocali cię; idę pomówić z nim. — To mówiąc, rzuciła się ku drzwiom.
— Jeśli cię nie zabiją, rzekła gorączkowo trzymając rękę na ryglu, raczej daj się zagłodzić, niżbyś miał tknąć czegokolwiek. Miej zawsze ten chleb przy sobie. — Zgiełk zbliżał się, Fabrycy chwycił Klelję wpół, otworzył drzwi z wściekłością i rzucił się na schody. Trzymał w ręce puginał z rękojeścią z kości słoniowej i omal nie przebił nim kamizelki generałowi Fontanie, adjutantowi księcia, który cofnął się szybko, wołając przestraszony:
— Ależ ja przychodzę pana ocalić, panie del Dongo.
Fabrycy cofnął się żywo, rzucił Klelji te słowa: Fontana przychodzi mnie ocalić; poczem, podchodząc znów do generała, przystąpił do wyjaśnień. Prosił go bardzo obszernie, aby mu przebaczył
Strona:PL Stendhal - Pustelnia parmeńska tom II.djvu/203
Ta strona została przepisana.