omieszkał upewnić jej przy tej sposobności o swem oddaniu bez granic. Zagadnęła go w te słowa:
— Rassi zamierza otruć Fabrycego, który jest w cytadeli. Niech pan weźmie do kieszeni czekoladę i butelkę wody, które panu dam. Idź, margrabio, do cytadeli i wróć mi życie, oświadczając generałowi, że zrywasz z jego córką, jeśli ci nie pozwoli oddać osobiście Fabrycemu tej wody i czekolady.
Margrabia zbladł; fizjognomja jego, bynajmniej nie wyrażając zapału, zdradzała wręcz zakłopotanie. Nie mógł uwierzyć w tak potworną zbrodnię w mieście tak moralnem jak Parma, pod berłem tak wielkiego księcia, etc. Na dobitkę, brednie te wygłaszał bardzo powoli. Słowem, pani Sanseverina trafiła na człowieka uczciwego ale słabego bez granic, niezdolnego do decyzji i czynu. Po dwudziestu podobnych frazesach, które pani Sanseverina przerywała okrzykami niecierpliwości, wpadł na tę świetną myśl: przysięga, którą złożył jako szambelan, nie pozwala mu się mieszać w żadne kroki przeciw rządowi.
Któż zdoła sobie wyobrazić rozpacz księżnej, która czuła, że czas ucieka.
— Ależ przynajmniej niech pan idzie do gubernatora; niech mu pan powie, że aż do piekła będę ścigała morderców Fabrycego!...
Rozpacz pomnażała naturalną wymowę księżnej, ale cały ten ogień tem więcej przerażał margrabiego i pomnażał jego niezdecydowanie; po upływie godziny mniej był skłonny do współdziałania niż w pierwszej chwili.
Nieszczęśliwa kobieta, doprowadzona do ostatnich granic i czując że gubernator nie odmówiłby niczego tak bogatemu zięciowi, posunęła się tak daleko, iż rzuciła mu się do kolan; wówczas tchórzostwo margrabiego wzmogło się jeszcze: wobec tej dziwnej sytuacji zląkł się, że on sam może się bez wiedzy o tem skompromitować. Ale zdarzyło się coś osobliwego: margrabia, dobry w gruncie człowiek, wzruszył się łzami oraz widokiem tak pięknej a zwłaszcza tak wpływowej kobiety u swych kolan.
Strona:PL Stendhal - Pustelnia parmeńska tom II.djvu/205
Ta strona została przepisana.