a nie chciał się obejrzeć. Naraz, smyczek uderzył o pulpit, rozległa się przegrywka i słynna pani P... zaśpiewała arję Cimarosy, niegdyś tak sławną: Quelle pupille tenere!
Fabrycy wytrzymał parę taktów, ale niebawem gniew jego pierzchnął: czuł gwałtowną potrzebę łez. Wielki Boże! powiadał sobie, cóż za pocieszna scena! jeszcze w mojej sukni! Uważał, że bezpieczniej będzie mówić o sobie.
— Te bóle głowy, kiedy się im opieram, jak tego wieczora, rzekł do zakonnika, przyprawiają mnie wkońcu o napad łez, który mógłby narazić na obmowę człowieka naszego stanu; dlatego proszę Waszą Wielebność, aby pozwolił bym płakał patrząc na Niego i aby nie zwracał na to uwagi.
— Nasz prowincjał w Catanzara cierpi na tę samą dolegliwość, rzekł zakonnik. I zaczął półgłosem długą historję.
Komiczna strona historji, zawierającej, między innemi, opis wieczerzy u prowincjała, sprowadziła uśmiech na wargi Fabrycego, co mu się oddawna nie zdarzyło: ale niebawem przestał słuchać Minoryty. Pani P...[1] śpiewała z boskim talentem arję Pergoleza (księżna-matka lubiła staroświecką muzykę). Tuż za Fabrycym rozległ się szelest; pierwszy raz tego wieczora odwrócił oczy. Na fotelu, który skrzypnął lekko, siedziała margrabina Crescenzi, której oczy, napełnione łzami, spotkały się wprost z oczami Fabrycego, również w nielepszym stanie. Margrabina spuściła głowę, Fabrycy patrzał na nią jeszcze kilka sekund: zaznajamiał się niejako z tą głową strojną diamentami, ale spojrzenie jego wyrażało gniew i wzgardę. Potem, powiadając sobie: i moje oczy nie spojrzą na ciebie nigdy, obrócił się do Minoryty i rzekł:
— Czuję, iż moja dolegliwość chwyta mnie silniej niż kiedykolwiek.
W istocie, Fabrycy płakał gorącemi łzami więcej niż pół go-
- ↑ Zapewne słynna Pasta, której Stendhal był gorącym wielbicielem.