Strona:PL Stendhal - Pustelnia parmeńska tom II.djvu/251

Ta strona została przepisana.

nieprzyzwoistości. Można sobie wyobrazić, co się działo z biedną margrabiną, kiedy ujrzała ten fotel i to nawprost ambony. Klelja była tak zmieszana, wtulona ze spuszczonemi oczami w kącik olbrzymiego fotela, że nie miała nawet odwagi spojrzeć na małą Marini, mimo że Gonzo pokazywał ją palcem, z arogancją, której Klelja nie umiała powściągnąć. Wszystko co nie było szlachtą, było bezwarunkowo niczem w oczach dworaka.
Fabrycy ukazał się na kazalnicy; był tak chudy, blady, tak strawiony, że oczy Klelji wypełniły się łzami. Rzekł kilka słów, poczem zatrzymał się jak gdyby nagle zbrakło mu głosu; próżno silił się zaczynać kilka zdań, odwrócił się i wziął karteczkę.
— Moi bracia, rzekł, dusza nieszczęśliwa i bardzo godna waszej litości prosi was moim głosem, abyście się modlili za koniec jej utrapień, które ustaną aż z życiem.
Fabrycy odczytał dalszy ciąg z kartki bardzo wolno; ale akcent był taki, że, nim modlitwa doszła do połowy, wszyscy płakali, nawet Gonzo. — Przynajmniej nikt mnie nie zauważy, powiadała sobie margrabina, zalewając się łzami.
Kiedy Fabrycy czytał tę kartkę, zarysował mu się w duszy obraz nieszczęśliwego, dla którego błagał o modły. Niebawem myśli zaczęły mu się cisnąć tłumnie. Zwracając się niby do publiczności, mówił jedynie do margrabiny. Zakończył nieco wcześniej niż zwykle, gdyż, mimo że się powściągał, łzy dławiły mu głos. Znawcom wydało się to kazanie dziwne, ale, co do wymowy równe conajmniej owemu słynnemu kazaniu przy światłach. Co się tyczy Klelji, zaledwie wysłuchała pierwszych słów modlitwy Fabrycego, wyrzucała sobie, że mogła przeżyć czternaście miesięcy nie widząc go. Wróciwszy do domu, położyła się aby myśleć o Fabrycym swobodnie; nazajutrz zaś, dość wcześnie, Fabrycy otrzymał następujący bilecik:
„Liczy się na pański honor; znaleźć czterech bravi, których dyskrecji byłbyś pewny, i jutro, w chwili gdy północ wybije na