Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/10

Ta strona została przepisana.

Skoro jednak odbyłem tak daleką podróż, wstydziłem się powracać, nie dosiągnąwszy celu; poszanowanie dla siebie samego wymagało doprowadzenia rzeczy do końca, a choć niemile brzęczały mi w uszach posłyszane słowa i choć szedłem dalej powolnym bardzo krokiem, jednak odważnie kroczyłem naprzód.
Zmierzch już zapadał, gdy spotkałem wysoką, chudą kobietę, schodzącą z pagórka. Gdym ją zapytał o Gaje, zaprowadziła mnie na wzgórze ze szczytu i wskazała na duży budynek, wznoszący się wśród zieleni samotnie na poblizkiej dolinie.
Okolica była ładna, grunt falisty, poprzerzynany tu i owdzie rzeczułkami i porośnięty lasem, ziemia wydała mi się urodzajną, ale dom wyglądał na zamieszkaną ruderę; nie było żadnej dróżki, prowadzącej do niego, z komina nie unosił się najlżejszy obłok dymu, nie było widać śladu ogrodu. Dziwnie zrobiło mi się na sercu... To Gaje! — zawołałem.
Twarz kobiety rozjaśniała się uśmiechem pełnym złowrogiej złośliwości.
— Tak jest — powtórzyła — to jest dom w Gajach. Krew go wzniosła, krew powstrzymała budowę i krew zniszczy go doszczętnie. Niechaj zapadnie się w ciemności! Jeśli zobaczysz lorda, powtórz mu, coś teraz usłyszał, powiedz mu, że po raz dziewięćdziesiąty Jenny Clouston rzuca przekleństwo na jego dom i dobytek, na służących, na gości, a on, żona, dzieci niech zapadną się w ciemnościach!
I kobieta, której głos brzmiał niby dzwon