Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/20

Ta strona została przepisana.

tał stryj ostro i nagle zmieniając ton, dodał:
No, no, cierpliwości Dawidzie; co moje to i twoje, mój chłopcze i na odwrót, co twoje, to moje; związki krwi mocniejsze od wszystkiego a my dwaj tylko nosimy nazwisko Balfour’ów.
Stanęła mi na myśli wielkość rodu naszego, t en dom, którego budowę zaczął ojciec stryja, a którą on wstrzymał, za grzech poczytując ów zbytek. Wtedy przypomniało mi się zlecenie Jenny Cloaston i powtórzyłem je stryjowi.
To czarownica, istna czarownica, którą należałoby spalić na stosi — zawołał stryj. Idę do urzędu gminnego zażądać ukarania jej.
To rzekłszy wyjął z kuferka starannie przechowany granatowy surdut, kamizelkę i kastorowy kapelusz; zarzuciwszy to niedbale na siebie, wziął laskę do ręki, pozamykał drzwi i miał już odchodzić, gdy nagle zatrzymała go myśl jakaś.
— Nie mogę ciebie samego zostawić w domu — rzekł — musisz wyjść stąd, a ja drzwi zamknę za tobą.
Krew uderzyła mi do głowy.
— Jeśli mi każesz wyjść z domu — zawołałem — stracisz we mnie raz na zawsze przyjaciela.
Zbladł i zagryzł usta.
— W ten sposób nie pozyskuje się łask moich Dawidzie — odparł — rzucając z ukosa złośliwe spojrzenie.