Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/42

Ta strona została przepisana.

— Kapitanie Hoscaron — odpowiedział stryj — utrzymujesz zbyt gorącą temperaturę w pokoju.
— Taki mój zwyczaj, panie Balfour — oświadczył kapitan — jestem zimno-krwisty z natury; nie rozgrzeje mnie ani flanela, ani futro, ani arak, dolany do herbaty. Tak się zwykło dziać z ludźmi, spalonymi na węgiel w strefach podzwrotnikowych na morzu.
— Rozumiem to, kapitanie — przywtórzył stryj — musimy żyć odpowiednio do usposobienia.
To zamiłowanie kapitana do ciepła miało wywrzeć wielki wpływ na dalsze losy moje. Chociaż bowiem przyrzekłem sobie nie spuszczać z oka stryja, tak mi trudno było znieść gorące, duszne powietrze i tak niecierpliwy byłem zobaczyć morze, że, gdy stryj zaproponował, abym poszedł rozerwać się trochę na dół, skorzystałem zaraz z tej propozycji.
Wyszedłem, zostawiając dwóch mężczyzn przy butelce, pochylonych nad dużym stosem papierów. Pospieszyłem nad morze, które lekkimi bałwanami biło o wybrzeże. Nowy dla mnie był widok traw morskich: jedne długie, brunatne, drugie z małemi ua wierzchu pęcherzykami, pękającymi na dotknięciem palców. Zdala czuć było ostry, słonawy zapach wody morskiej; na „Zgodzie“ zaciągano żagle, a wszystko to budziło we mnie pragnienie odbywania dalekich podróży i poznania obcych krajów.
Przypatrywałem się majtkom w łódce; byli wysocy, barczyści; jedni odziani tylko w koszule, drudzy w spencerki, inni z kolorowemi