Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/66

Ta strona została przepisana.

cofał ją w tył wiatr przeciwny. Wreszcie odrzuceni zostaliśmy tak daleko ku południowi, że groziło nam rozbicie okrętu o skały przylądku. Kapitan z pomocnikami złożyli radę, a rezultatem jei była zmiana kierunku drogi.
Dziesiątego dnia podróży, po południu nastała tak gęsta mgła, że z przodu statku nie było można dojrzeć tylnej części. Całe poobiedzie, gdy byłem na pomoście, widziałem przełożonych i majtków, wytężających wzrok w dal, a lubo nie rozumiałem, co do siebie mówili, odczuwałem grozę nieznanego mi niebezpieczeństwa.
Około dziesiątej wieczorem podawałem kapitanowi i panu Riach wieczerzę, kiedy nagle dwumasztowiec doznał silnego wstrząśnienia i usłyszeliśmy głośne krzyki, dochodzące z zewnątrz. Moi panowie zerwali się na nogi.
— Uderzyliśmy o skałę — rzekł pan Riach.
— Nie — zaprzeczył kapitan — najechaliśmy i zatopiliśmy prawdopodobnie drugi statek.
Obaj wybiegli śpiesznie.
Kapitan miał słuszność; wśród straszliwej mgły wpadliśmy na jakąś łódź żaglową, która zatonęła z całą załogą, z wyjątkiem jednego tylko człowieka. Pasażer ten (jak się później dowiedziałem) siedział w tyle łodzi, gdy inni trzymali za wiosła, przy zetknięciu się dwóch statków, człowiek ów, siłą uderzenia wyrzucony w powietrze, mając ręce wolne, uchwycił się burtu naszego dwu-