Ta strona została uwierzytelniona.
Był już jedną nogą pozu kamienną galerją, gdy z głębi dobiegł go jęk, w jęku tym rozponał słowo:
— Car — mil — han.
Tego było za dużo nawet dla dzielnego Falka, toteż uciekł co tchu.
Nazajutrz chodził długo zadumany po brzegu, gdy nagle ujrzał w dali łódź. Wytężył wzrok i gdy podjechała bliżej, spostrzegł zdumiony, że porusza się bez żagli i wioseł. Siedział w niej nieruchomo człowiek jakiś bardzo stary, pomarszczony, po staroświecku, jakby z holenderska ubrany. Siedział i miał zamknięte oczy.
Tajemnicza łódź przybiła do brzegu, starzec otwarł oczy, wstał i wyszedłszy na suchy ląd, powiedział bez wstępu:
— Jestem Alfred Franciszek van der Swelder, komendant Carlmilhana z Amsterdamu, który w