szczęście nie po to, aby jeść sama, gdyż brzydki jest widok człowieka jedzącego dla tego, kto sam nie je, lecz dla dotrzymania towarzystwa dziecku i dodania mu apetytu. Malec nie był w humorze ale ciocia (tak ją sobie sam nazwałem) wkrótce go rozbawiła i począł się uśmiechać; po kącikach jej ust poznałem, że nuci mu piosenki. To, że widziałem jej śpiew, nie słysząc go, kiedy muzyk przygrywał jej, sprawiało na mnie dziwnie tajemnicze wrażenie a przytem zdawało mi się, że on wtórował jej a przynajmniej powinien był to czynić. Znajdowałem się jednocześnie w obu pokojach ale więcej przebywałem naprzeciwko i stanowiłem niejako most pomiędzy nimi. Trzy chryzantemy zdawały się także ulegać wpływowi muzyki i przez chwilę czułem ich zdrowy, leczniczy zapach kamforowy, mięszający się z subtelną wonią irysu, pochodzącego od jej włosów a nad stołem tworzyły zasłonę tak, że zniknęła mi z przed oczu zastawa i widziałem tylko dziecko otwierające usta, jak gdyby wdychało zapach i uśmiechało się do swojej pięknej sąsiadki. Biała szklanka mleka na białym obrusie, biała porcelana i białe chryzantemy, biały piec kaflowy i białe twarze — wszystko takie było wewnątrz białe a macierzyńska pieczołowitość młodej dziewczyny w obec tego dziecka, którego nie wydała na świat, jaśniała taką bielą, zwłaszcza teraz, gdy odwiązała serwetkę, otarła nią buzię malcowi i pocałowała go!...
Strona:PL Strindberg - Samotność.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.