Strona:PL Strindberg - Samotność.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy pewnego razu po całorocznej naszej znajomości dałem jej papierek, oczekiwałem owego idyotycznego, niemal złośliwego wyrazu, który przybiera twarz niektórych żebraków, gdy się im da za wiele. Wyglądają oni wtedy, jak gdyby przypuszczali, żeś jest niespełna rozumu, lub jak gdybyś się pomylił, sięgając do sakiewki. Ulicznik wykrzywi się zawsze, poczem ucieka, otrzymawszy srebrną sztukę, spodziewa się bowiem, że pobiegniesz za nim, aby wymienić srebro na miedź. Ale moja staruszka chwyciła moją dłoń tak silnie, że nie mogłem jej wysunąć i tonem głębokiego znawstwa duszy ludzkiej zapytała, niemal upewniając mnie.
— Pan patron bez wątpienia był niegyś ubogi?
— Tak, byłem ubogi jak wy i mogę nim jeszcze być kiedyś.
Zrozumiała; mnie zaś przyszło na myśl, że ona musiała znać lepsze czasy, ale nigdy jej o to nie chciałem pytać.
Ta czwórka stanowiła niemal całe moje towarzystwo na zewnątrz i przez trzy lata miałem ich na oku.
Ale stworzyłem sobie także towarzystwo wewnątrz. Ponieważ mieszkam na czwartem piętrze, mam, licząc z parterem, cztery rodziny i ich życie pod sobą. Nie znam nikogo z nich, nie wiem jak wyglądają, zdaje mi się, że nigdy nie spotkałem ich na schodach. Widuję tylko ich napisy na drzwiach a z dzienników, zatkniętych rano między