kaprysy i zdarzają się poranki, w które nie możemy się pogodzić. Wtedy wszystko się zmienia. Brama tryumfalna z brzozy staje się rózgą, dąb nad moją głową wyciąga groźnie swoje powęźlone ramiona i doznaję uczucia, jakoby szyję ściągało mi jarzmo. Ta niezgoda między mną a moim krajobrazem wprawia mnie w takie naprężenie, iż zdaje mi się, jakobym miał się rozpaść w strzępy. A wtedy, gdy się obrócę i spojrzę w stronę południową z całym jej wspaniałym konturem miasta, czuję się jak gdyby w obcym, nieprzyjacielskim kraju — jak gdyby turystą, który widzi to po raz pierwszy i znajduje się tu sam, cudzoziemiec, nie mający w murach miasta nikogo znajomego.
Ale potem, gdy wrócę do domu i siądę przy biurku, czuję, że żyję a siły, których nabyłem na świeżem powietrzu, czy to jako wypływ harmonii, czy dysharmonii, służą mi obecnie do rozmaitych celów. Żyję a żyję bogato, życiem wszystkich tych ludzi, których opisuję: cieszę się z wesołymi, jestem zły ze złymi, dobry z dobrymi. Wyzbywam się własnej osobowości i przemawiam ustami dzieci, kobiet, starców; jestem królem i nędzarzem, wysoko położonym samowładcą i najbardziej pogardzanym, ciemiężonym wrogiem samowładzy, wyznaję wszelkie zasady i przyznaję się do wszystkich religij; żyję we wszystkich epokach a sam przestałem istnieć. Jestto stan, który dostarcza nieopisanego szczęścia.
Strona:PL Strindberg - Samotność.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.