Strona:PL Strindberg - Samotność.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

ta moja ranna przechadzka, w tem otoczeniu była wyłączną moją własnością. Patrzę na nich okiem niechętnem, jeżeli w ogóle zwracam spojrzenie w tę stronę, gdyż w moim nastroju, skierowanym do wnętrza, nie chcę stykać się z ludźmi przez wymianę spojrzeń. Ludzie domagają się tego rodzaju poufałości i mówią z niechęcią o „kimś, kto nie patrzy ludziom w oczy“. Wyobrażają sobie, że mają prawo wpatrywać się w tych, których spotykają, ale ja nie mogłem nigdy pojąć, skąd przyszli do tego prawa. Na mnie działa to jak włamanie, pewnego rodzaju gwałt, popełniony na mojej osobie, w każdym razie przynajmniej zda mi się natręctwem; w młodości swojej czyniłem stanowczą różnicę między ludźmi, którzy na mnie patrzyli a tymi, którzy nie patrzyli. Teraz wyobrażam sobie, że wymiana spojrzenia z kimś nieznajomym na ulicy ma znaczyć: bądźmy przyjaciółmi i koniec! Ale bywają ludzie, mający w sobie coś wyzywającego, z którymi nie mogę zgodzić się na tę propozycyę przyjaźni. Chcę mieć stosunki neutralne lub w ostatecznym razie nieprzyjazne; przyjaciel bowiem zawsze wywiera na mnie pewien wpływ a tego sobie nie życzę.
To natręctwo trwa na szczęście tylko do końca wiosny, gdyż w lecie wyjeżdżają ci obcy na wieś a wtedy są miejsca przechadzek tak osamotnione jak zimą.
Nadeszło z utęsknieniem oczekiwane lato. Stało się faktem dokonanym, zresztą jest mi to obojętne, gdyż żyję pracą swoją i przyszłością, niekiedy zwra-