Wieczory stają się coraz dłuższe a wiem z doświadczenia, że nie można wychodzić, bo ulice i parki zapełnione są smutnymi ludźmi, którzy nie mogli wyjechać na wieś. A że zamożni opróżnili najwykwintniejsze miejsca spacerowe w mieście, występuje na widownię uboga ludność podmiejska i zajmuje wolne miejsca. To nadaje miastu piętno zamięszania i najazdu a ponieważ piękno towarzyszy zawsze bogactwu, widok nie jest piękny.
Pewnego niedzielnego wieczora, kiedy czułem się na jednym poziomie z biednymi, postanowiłem wyrwać się z domu i urządzić sobie przejażdżkę, aby zobaczyć ludzi.
Skinąłem na dorożkę pod Nowym mostem i usiadłem. Woźnica zdawał się być trzeźwym ale spokojnym pod tym względem nie mogłem być — w twarzy jego było coś podejrzanego. Jechał wybrzeżem i zauważyłem, że po lewej stronie drogi snuły się roje ludzi; patrzyłem wciąż w przeciwnym kierunku na wodę, wyspy, fiordy i na sine góry.
Nagle zaszło coś, co zwróciło uwagę zarówno dorożkarza jak moją. Wielki pies kudłaty, podobny do tłustego wilka, usiłującego przybrać wygląd owcy, z czołem nizkiem, złośliwemi oczymaa tak brudny, że trudno było określić jego barwę, biegł obok przednich kół i od czasu do czasu zabierał się do skoku na kozioł. Udało mu się nawet raz ale go dorożkarz strącił.
— Cóż to za pies? — pytałem zdziwiony tak
Strona:PL Strindberg - Samotność.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.