na to, że człowiek ów sprawił na mnie przykre wrażenie, ale następnej zaraz chwili uczułem litość w obec jego głębokiej rozpaczy; wyobraziłem sobie w podobnej sytuacyi siebie, bez dachu w noc zimową i zmieniłem postanowienie. Nie chcąc przedłużać jego męki, dałem mu pieniądze i prosiłem, aby usiadł.
Gdy je wtykał w kieszeń, minę miał bardziej zdziwioną niż pełną wdzięczności, znać było po nim, że wolałby odrazu odejść, skoro już załatwił sprawę. Chcąc zagaić rozmowę, zapytałem, skąd przybywa. Wtedy spojrzał na mnie zdziwiony i wyjąkał: — Sądziłem, że nazwisko będzie panu znane. — Powiedział to hardo, co mnie uderzyło, ale kiedy przyznałem się do zupełnej w tym względzie nieświadomości, spokojnie i z powagą zabrał głos:
— Wyszedłem z więzienia...
— Więzienia? (Teraz wydał mi się interesującym, bo właśnie pisałem dzieje pewnego złoczyńcy.)
— Tak, przywłaszczyłem sobie dwadzieścia koron, które nie należały do mnie. Mój chlebodawca przebaczył mi i zapomniał o tem. Ale odszedłem i dostałem się do innego pisma — jestem bowiem dziennikarzem — w którem napisałem coś przeciw swobodzie religijnej. Rzucono się na mnie, poczęto badać moje życie, natrafiono na ową historyę, rozgłoszono ją i zasądzono mnie.
Strona:PL Strindberg - Samotność.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.