Przybrał minę, jak gdyby ten przedmiot obrażał go i bolał.
Chcąc mu ułatwić sprawę, nie czekałem odpowiedzi lecz mówiłem dalej:
— Zapewne na samotności? (Było to rzucenie kamieniem w szklanym domu, ale tak najczęściej bywa).
Podjął niechętnie rzuconą piłkę i odrzucił mi ją, mówiąc:
— Tak, nie przywykłem do samotności i zawsze uważałem ją jako karę dla złych ludzi. (Otóż, dostało mi się za to, żem mu podał rękę! Czułem to, co się czuje, gdy cię ukąsi pies, którego głaskasz. Ale on widocznie nie wiedział nic o tem, że mnie ukąsił).
Tu nastąpiła pauza i spostrzegłem, że on dotknął sam siebie bardziej i dla tego był zły; o mnie wcale nie myślał, wyrażając swój sąd o tych, którzy skazani są na samotność.
Za dalekośmy się zapędzili, trzeba było pomyśleć o odwrocie. Ponieważ moje położenie było właściwie szczęśliwsze, postanowiłem uwolnić go, zniżyć się do niego i po rozejściu się naszem pozostawić mu wrażenie, iż otrzymał odemnie coś więcej nad samą jałmużnę pieniężną. Ale nie mogłem go zrozumieć; miałem podejrzenie, iż on uważa się wciąż za niewinnego, za męczennika, ofiarę niegodnego zachowania się redaktora.
Strona:PL Strindberg - Samotność.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.