Wyglądał, jak gdyby sam sobie przebaczył i dał sobie rozgrzeszenie zaraz po przyznaniu się, a przestępstwo, jego zdaniem, popełnił ktoś inny, to jest ten, który sprawę oddał sądowi. Ale młodzieniec widocznie czuł, że nie może liczyć na współczucie u mnie i w ogóle spotkanie się nasze zdawało się być dla niego pewnem rozczarowaniem. Inaczej mnie sobie wyobrażał a może teraz odkrył, że źle się pokierował a za późno już było zawracać.
Znowu zatem przedmiot rozmowy zmieniłem i powiadziałem, co uważałem za godne człowieka rozumnego i wykształconego, wyrażając zdanie, iż rozumiem jego upadek ducha i obawę przed ludźmi.
— Nie trzeba się poddawać — mówiłem — nasz wiek przecież postąpił tak dalece, że uważa... odpokutowaną winę, (tu znów uczynił grymas niezadowolenia) za zmazaną, nieistniejącą. Niedawno temu znajdowałem się z przyjaciółmi w hotelu Rydberg w towarzystwie dawnego kolegi, który dwa lata siedział w Längholmen. (Umyślnie wymieniłem tę nazwę). A on dopuszczał się wielkich oszustw...
Tu przerwałem, chcąc obserwować ulgę, której musiałby doświadczyć a która powinna by się była ujawnić w jego twarzy, ale wyglądał tylko urażony i zły, że ośmielam się zestawiać jego, niewinnego i pokrzywdzonego z takim Langholmczykiem. Jedynie ciekawość pewna zabłysła w jego oczach a gdy nagłem zamilknięciem zmusiłem go niejako do mówienia, zapytał krótko: — Jak się nazywał?
Strona:PL Strindberg - Samotność.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.