Strona:PL Stroiciel by K Szaniawska from Kalendarz Lubelski Y1895 p15.png

Ta strona została skorygowana.

utrzymanie matki i własne, gdyż ojciec emerytury nie doczekał I dziś pracuje, bo nawet tutaj u kuzynki, gdzie przebywa dla wypoczynku... Odsunęła gwałtownie stół z girlandą konfiturową, połyskującą na torcie i żywo z ławki się zerwała. W rozszerzonych źrenicach płonął żar wulkanu, usta blade śmiertelnie zacisnął spazm, ręce jej drżały. Stanęła w progu salonu, niby lunatyczka, którą księżyc zahypnotyzował swemi blaskami, by porowadzić nad przepaście po szczytach domostw i wież.
— Gustaw! szepnęła głosem cichym jak tchnienie.
U fortepianu siedział mężczyzna wstrętnej powierzchowności, z nosem czerwonym, tuszy nabrzmiałej, zarośnięty i brudny. Nie spostrzegł wchodzącej. Grał dalej dumkę z mistrzowskiem niemal zacięciem, zdawał się pieścić klawisze, delikatną miękkością uderzenia muskał je ledwie, aż urwał w pół akordu, żywo odskoczył.
— Przepraszam panią dobrodziejkę — rzekł z pokornym ukłonem. Czasami człowiek... Bardzo, bardzo przepraszam.
To powiedziawszy, usiadł znowu i do brzdąkania powrócił.
— Ciotuniu! cioteczko! hop! hop! do obiadu! rozległo się wołanie i z werendy wpadł do salonu śliczny pięcioletni chłopaczek.
— Panienko już obiad — oznajmiła jednocześnie Kuńdzia.
Flora jak gdyby ze snu zbudzona, powoli opuściła pokój. „Stroiciel“ nie przestając męczyć fortepianu, mruknął pogardliwie.
— Jakieś bezecnie stare pannisko!
Po obiedzie, od którego Flora wymówiła się bólem głowy, pani Zofia zrobiła propozycyę by „stroiciela“ zatrzymać na wieczór. Gra wcale dobrze i mógłby ciotce pomagać, lub nawet wyręczyć. Tylko „biały mazur“ ten już do niej należy.
— Nie! rzekła stara panna z żywością, która mocno zdziwiła Zosię. Grać będę przez cały wieczór, albo wcale, jeśli wam moja muzyka nie do gustu.
— Ależ Florciu, ależ cioteczko, powtarzali oboje młodzi bez ciebie i twego grania cała zabawa na nic.


∗                    ∗

Czy panna Flora wytrwała w swojej roli? O! najzupełniej! Tańczono jak nigdy, chwaląc jej grę zamaszystą. Tylko podczas kolacyi zamiast pomagać nieznacznie lokajowi, usiadłszy gdzieś na szarym końcu, wyszła do sali i głosem prześlicznym, donośnym jak dzwon poskarżyła się Niebu.