— A to czegóż tam puka na górze, jak głuchy? — rzekł Nini-Moulin, wychyliwszy szklankę.
— Nie lokator to stuka! — rzekł Morok szorstko — to trumnę jego zabijają...
Nagłe i ponure milczenie nastąpiło po tych słowach.
— Jego trumnę... nie... mylę się! — mówił dalej Morok, — powiedzieć chciałem ich trumnę... gdyż, dla pośpiechu, dziecko włożono razem z matką do jednej trumny.
— Kobietę... — zawołała Wesołość, obróciwszy się do garsona... — to kobieta umarła?
— Tak, pani, biedna młoda dwudziestoletnia mężatka! — smutnie odpowiedział garson — mała jej córeczka, którą karmiła, wkrótce po niej umarła... a to wszystko w przeciągu niespełna dwóch godzin... Pan bardzo się martwił hałasem, który przeszkadzać może państwu w zabawie... Lecz nie mógł przewidzieć tego nieszczęścia, bo dziś rano ta kobieta była zupełnie zdrowa, śpiewała nawet, nikt nie był weselszy nad nią.
Nastąpiło milczenie tak głębokie, iż słychać było tu i owdzie westchnienia z przestrachu: ostatnie uderzenia młotka zdawały się boleśnie odbijać we wszystkich sercach; zdawaćby się mogło, że, odpychane dotąd smutne bolesne uczucia zajmą miejsce tej wesołości, tych żartów, raczej sztucznych, aniżeli z serca pochodzących.
Chwila była stanowcza. Wypadało natychmiast zaradzić skutecznie, podźwignąć umysły biesiadników, która upadać już zaczynały, gdyż wiele różanych twarzy pobladło, karmazynowe uszy już zbielały, a w ich liczbie uszy Nini-Moulina.
— Panowie, otóż i poncz! — zawołał garson, otwierając drzwi.
Na widok palącego się płomieniem napoju, który orzeźwić miał osłabione umysły, zapamiętałe brawa i oklaski brzmiały w sali.
Słońce dopiero zaszło, salon o stu nakryciach, w którym odbywała się biesiada, był głęboki, okna rzadkie, wąskie
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1016
Ta strona została skorygowana.