wając butelki od ust, opuścił ją trochę, jakoby dla nabrania tchu. Jakób wtedy ujrzał chytre spojrzenie Moroka, który, ze zwykłą sobie nieczułością, pić nie przestawał. Sądząc ze wzroku Moroka, że z niego szydzi, Jakób nagle podniósł butelkę i chciwiej jeszcze pociągnął kilka razy....
Lecz siły już go opuściły: niewygasły ogień trawił mu piersi, cierpienie było dolegliwe... nie mógł się mu oprzeć.. głowa mu się w tył przechyliła, zwarły się konwulsyjnie szczęki, zgruchotał zębami szyjkę butelki, zesztywniała mu szyja... spazmatyczne drgania wykręciły mu członki.. prawie całkiem tracił przytomność.
— Nic... to... nic... mój Jakóbie! — zawołał Morok, którego dziki wzrok zaiskrzył się szatańską radością.
Potem, postawiwszy butelkę na stole, pośpieszył na pomoc Nini-Moulinowi, który nadaremnie usiłował wstrzymać Jakóba.
Nagłe te objawy nie przedstawiały żadnych znaków, cholery, jednakże wszyscy obecni zlękli się: jedna z kobiet dostała gwałtownego napadu nerwowego, druga, przenikliwie krzyknąwszy, zemdlała.
Nini-Moulin, pozostawiwszy Jakóba na ręku Moroka, biegł do drzwi, chcąc zawołać doktora, gdy nagle drzwi się otworzyły...
Zacny pisarz cofnął się, zdziwiony widokiem wchodzącej niespodziewanie osoby.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1018
Ta strona została skorygowana.