Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

ka zwykle towarzyszy beznadziejnym poszukiwaniom, żołnierz, wziąwszy tornister za dwa rogi, silnie go wytrząsał: nic nie wypadło.
Sieroty spoglądały na siebie niespokojnie, niczego się nie dorozumiewając z milczenia i zajęcia Dagoberta, który tyłem był do nich odwrócony. Blanka ośmieliła się przemówić do niego bojaźliwym głosem:
— Co ci to, Dagobercie?... Nie odpowiadasz nam... Czego szukasz w swym tornistrze?
Ciągle milczący, Dagobert prędko szukał około siebie, przewrócił wszystkie swoje kieszenie, nic...
Pierwszy to może raz w życiu, jego dwoje dzieci, jak je zawsze nazywał, dwa razy do niego odzywały się, a on im ani słowa nie odpowiedział; dlatego Rózi i Blance łzy lica zrosiły; sądząc, że żołnierz rozgniewał się na nie, mówić już do niego nie śmiały.
— Nie... nie... to być nie może... nie... powtarzał żołnierz, przykładając rękę do czoła, i chcąc jeszcze przypomnieć sobie, gdzieby mógł włożyć tak drogie dla niego rzeczy, nie mógł jeszcze uwierzyć, aby je już postradał... Promień radości zabłysł w jego oczach... skoczył do stołka, na którym leżała waliza sierot; było w niej trochę bielizny, dwie czarne suknie, i pudełko z białego drzewa, a w niem chustka od nosa, niegdyś ich matki, dwa loki jej włosów, i czarna wstążka, którą nosiła na szyi. Dagobert przewracał, przerzucał wszystko.. przeszukał kąty walizy, nic a nic nie było...
Teraz już całkiem zrozpaczony, osłabiony, oprzeć się musiał o stół, człowiek tak jeszcze czerstwy i dzielny... Twarz jego rozognioną, oblewał zimny pot... nogi pod nim drżały.
Mówią, że tonący brzytwy się chwyta; podobnież rzecz się ma z rozpaczą; Dagobert trapił się ostatnią nadzieją, nadzieją niedorzeczną, płochą, niepodobną... obróciwszy się raptownie do sierot, rzekł... nie myśląc o swem pomieszaniu w twarzy i o zmianie głosu: