Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1052

Ta strona została skorygowana.

— Miejmy nadzieję, kochany ojcze, że to przesilenie nie będzie szkodliwe... ale ponieważ zdarzyć się może, przeciwnie, idzie tu o zbawienie waszej duszy, wypadałoby więc, żebyście mi szczerze wszystko wyznali... z najmniejszemi szczegółami... chociażby wyznanie to wyczerpać miało wszystkie wasze siły... życie wieczne warte więcej niż to życie znikome. Alboż wyznania wasze nie były dość wyraźne? Pocóż więc teraz to naganne wahanie w ich uzupełnieniu?
— Moje wyznania były... wyraźne? zapewniasz mnie o tem Wasza Wysokość? — rzekł Rodin, zacinając się prawie po każdem słowie, tak był udręczony. — A więc... poco je powtarzać Waszej Wysokości? — I znowu drwiący uśmiech osiadł na sinych ustach Rodina.
— Poco? — zawołał rozgniewany prałat — aby zasłużyć sobie na odpuszczenie, albowiem jak udziela się rozgrzeszenia żałującemu pokutnikowi, który się przyznaje do winy, tak na wyklęcie zasługuje grzesznik zatwardziały.
— Ja się nie zapieram — z trudnością wymówił Rodin — ale zostawcie mnie w spokoju.
— Nareszcie Bóg was natchnął — rzekł kardynał z westchnieniem zadowolenia.
I sądząc, że już bliskim jest swego celu, rzekł:
— Słuchajcie tylko głosu Pana, miły bracie w Chrystusie; on będzie waszym przewodnikiem, tak więc niczego nie zaprzeczacie?
— Byłem... w gorączce... nie... mogę...więc... zaprzeczać... (ha! jakże jestem słaby — dodał Rodin tonem nawiasowym). — Nie mogę zaprzeczać głupstw, jakie mogłem powiedzieć... podczas... mego... obłąkania...
— A kiedy te mniemane głupstwa zgodne są z rzeczywistością...
— Kardynale Malipieri... wasz podstęp... dorównywa nawet... memu cierpieniu — odrzekł Rodin gasnącym głosem. — Dowodem, że nie powiedziałem mej tajemnicy...