Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1073

Ta strona została skorygowana.

niczyna, ledwie za kolana okrywała jej nagość, a na piersiach miała tylko kawałek chustki. Przystąpiwszy do łóżka, Bachantka rzuciła nieulęknionem, prawie okrutnym okiem na prześcieradło.
Wzięła koszyk i napełniła go węglami; popatrzywszy jeszcze tu i owdzie, spostrzegła w kącie glinianą fajerkę porwała ją z dzikiem ukontentowaniem.
— To jeszcze nie wszystko... jeszcze nie dosyć tego — mówiła sobie Cefiza, szukając znowu naokoło, niespokojna.
Wreszcie zobaczyła przy małym żelaznym piecyku puszkę blaszaną, w której było krzesiwo i zapałki. Wziąwszy tę puszkę, włożyła ją do koszyka, wzięła go jedną ręką, a drugą zabrała fajerkę.
Przechodząc obok zwłok biednej węglarki, Cefiza rzekła z wymuszonym uśmiechem:
— Okradam cię... biedna Arseni... ale moja kradzież nie na długo mi posłuży.
Cefiza wyszła ze sklepiku, przymknąwszy drzwi jak mogła najlepiej, poszła korytarzykiem; przebiegła małe podwórko, oddzielające korpus frontowy od budynku, w którym miał swoją kryjówkę Rodin.
Bachantka weszła na schody, prowadzące do mieszkanka, niegdyś zajmowanego przez Rodina. Dom ten był tak zniszczony, iż w wielu miejscach nietylko przez dach, ale, przez dziury w pułapie deszcz do izby padał, do izby ledwie dziesięć stóp długiej i szerokiej, do której światło jednem tylko dochodziło oknem w dymniku. Garbuska, odziana tylko w łachmany, siedziała na sienniku, podparta łokciami na kolanach, cienkiemi zwiędłemi rękami zakrywszy twarz. Za wejściem Cefizy przybrana siostra Agrykoli podniosła głowę; jej blada, łagodna twarz wydawała się jeszcze bardziej niż pzedtem wynędzniałą, zbladłą cierpieniami, zmartwieniami, nędzą; oczy zapadłe, od łez zaczerwienione, wlepiła w siostrę z wyrazem melancholijnej tkliwości.