Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1080

Ta strona została skorygowana.

na czole Garbuski, której głowa ciągle oparta była na jej kolanach.
— Nic nie odpowiadasz, moja siostro... chora jesteś, nieprawdaż.
— Nie — rzekła Garbuska osłabionym głosem, — powieki ciążą mi, jak ołów... coraz bardziej słabnę i mdleję... spostrzegam... że coraz wolniej mówię... ale nie czuję jeszcze żadnej boleści. Czy sądzisz, że Agrykola bardzo mnie będzie żałować... i długo będzie o mnie myślał?
Potem dodała:
— Szczęściem, umieram z mocnem przekonaniem, że on nigdy nie będzie mnie potrzebować; ożenił się z bardzo piękną, miłą dziewczyną; kochają się nawzajem... pewna jestem... że ona go uszczęśliwi.
Gdy wymawiała ostatnie słowa, głos Garbuski słabnął coraz bardziej.... Nagle wzdrygnęła się i rzekła do Cefizy drżącym głosem:
— Moja siostro... ściśnij mocno... swemi rękoma.. oh! boję się... widzę... wszystko... ciemno-błękitnie... wszystko się ze mną kręci...
Kiedy Cefiza, chcąc wstać, lekko ścisnęła swoją siostrę, ta przytrzymała ją.
— Ty cierpisz, biedna siostro... — rzekła drżąc Cefiza.
— Oh! tak... w tej chwili... mocno cierpię... nie oddalaj się ode mnie... Proszę cię... pozostań ze mną...
— A ja... nic... prawie nic jeszcze... — mówiła do siebie Cefiza, rzucając zagniewanym wzrokiem na fajerkę.. — Ach... gdyby... jednak — dodała ze złośliwą radością — zaczynam się już dusić i... zdaje mi się... że moja głowa, rozłupie się...
Zamilkły obie, zabójczy gaz wypełnił izdebkę i odurzał nieszczęśliwe.
Nagle Garbuska poruszyła się konwulsyjnie, wymawiając przygasłym głosem następujące słowa:
— Agrykolo... panno de Cardoville... Oh! żegnam was... Agrykolo... żegn...