Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

— Hę... tu, — rzekł urzędnik markotnie... I to warto było wołać mnie tu w nocy... A więc, niech i tak będzie, będę badał waszeci w tem miejscu... potem obróciwszy się do oberżysty dodał: — Postaw waść latarnię na tej ławce i pozostaw nas samych...
Oberżysta postawił latarnię na ławce i odszedł, a za nim i jego ludzie, jak pierwszy, tak i drudzy niekontenci, że nie mogli być obecni przy badaniu.
Żołnierz sam pozostał z burmistrzem.
Ostatni w czapce, owinięty płaszczem, usiadł poważnie na ławie. Był to otyły, gruby mężczyzna, lat około sześćdziesięciu liczący, czerwony na twarzy, pucołowaty, ponury; swoją tłustą pięścią często sobie tarł czerwone oczy, nabrzmiałe od nagłego przebudzenia.
Dagobert, stojący, z odkrytą głową, w uległej postawie, trzymał swoją starą furażerkę w obu rękach, i usiłował wyczytać w pochmurnej fizjognomji swego sędziego, czy będzie mógł pozyskać jego przychylność dla siebie, czyli raczej dla dwóch sierot.
W tej krytycznej chwili, biedny żołnierz starał się, ile możności, zachować zimną krew, jak najwięcej zdrowego rozsądku, wymowy, przytomnej śmiałości; żołnierz, który dwadzieścia razy zimno pogardzał śmiercią, żołnierz, który, spokojny i pewny, bo był szczery i doświadczony, nie spuścił oczu przed orlim wzrokiem Cesarza, swego bohatera, swego bóstwa... czuł brak śmiałości, drżał przed burmistrzem z miasteczka, przed człowiekiem o posępnej twarzy.
Tak samo jak kilka godzin wprzód, musiał znosić szyderskie wyzwanie Moroka, byle nie narazić świętego obowiązku, jaki na niego włożyła umierająca matka, pokazując tym sposobem, jak heroicznie zaprzeć się samej siebie może prosta, szlachetna dusza; lecz wtedy chodziło żołnierzowi tylko o ścierpienie osobistej obrazy, kiedy teraz od jego rozmowy z burmistrzem zależeć miał los dwóch sierot!