Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

— Cóż masz waszeć do powiedzenia mi... na swoją obronę? — zapytał się grubjańsko sędzia.
— Nie potrzebuję uniewinniać się... ja mam prawo skarżyć się — panie burmistrzu — rzekł Dagobert poważnym głosem.
— Czy chcesz mnie uczyć, jakiemi słowy mam ci dawać pytania? — odezwał się burmistrz tonem tak ostrym, iż żołnierz żałował, że tak źle zaczął rozmowę; chcąc ułagodzić swego sędziego, rzekł pokornie:
— Przebacz mi, panie, źlem się wytłumaczył; chciałem tylko powiedzieć, że w tej sprawie nie poczuwam się do żadnej winy.
— Morok mówi przeciwnie.
— Morok! — odpowiedział żołnierz tonem powątpiewającym.
— Morok to pobożny i uczciwy człowiek, on nie kłamie!
— Nic na to powiedzieć nie mogę, lecz pan jesteś tak sprawiedliwy i tak dobre masz serce, iż nie obwinisz mnie bez wysłuchania... to się zaraz pokaże.
Tak, mimo woli, przybierając rolę pochlebcy, Dagobert łagodził, jak mógł, swój gruby głos i starał się nadać surowej twarzy wyraz miły i uprzejmy.
— Taki człowiek, jak pan burmistrz — dodał, podwajając łagodność — sędzia tak szanowny... nie będzie jednem uchem słuchał.
— Nie chodzi tu o uszy... ale o oczy, a lubo moje świerzbią mnie, jakgdyby pokrzywami poparzone... widziałem jednak rękę pogromcy zwierząt ciężko zranioną.
— Tak, panie burmistrzu, to prawda; ale racz pan zauważyć, że gdyby był dobrze pozamykał klatki i drzwi, nie... byłoby wszystko nastąpiło...
— Wcale nie, to ty jesteś winien, trzeba było konia mocno przywiązać do żłobu.
— Słusznie pan mówisz, panie burmistrzu; słusznie, bezwątpienia — rzekł żołnierz coraz łagodniejszym gło-