Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1108

Ta strona została skorygowana.

wozu: pyszny był zaprzęg, para dzielnych ślicznych koni; stangret ani się ruszył w swym surducie z wysokim kołnierzem, prosto trzymał bicz, oparłszy go trzonkiem na kolanie, właśnie jak być powinno.
— Oj, kolego, szkaradny czas dla tak pięknych koni jak twoje — rzekł skromny woźnica dorożkarski do dumnego pańskiego stangreta, który ani się ruszył, ani pokazał nawet, że słyszy, jak mówią do niego.
— On nie rozumie po francusku... to Anglik... poznałem go odrazu po koniach — rzekł woźnica, tak sobie tłumacząc jego milczenie; potem, widząc o kilka kroków lokaja olbrzymiego wzrostu, stojącego przy drzwiczkach powozu, w długim szerokim surducie liberjowym: — Nieprawdaż, kolego, jak szkaradny czas!
I ten również jak pierwszy ani pół słowa nie odpowiedział.
— A to obaj są Anglicy... — podchwycił filozoficznym tonem woźnica i lubo dosyć zdziwiony zdarzeniem przy furtce, rozpoczął znowu przechadzkę, zbliżając się do dorożki.
Kiedy się to działo, mężczyzna w płaszczu i drugi, mówiący włoskim akcentem, ciągle prowadzili rozmowę, jeden, siedząc w fiakrze, a drugi stojąc zewnątrz przed drzwiczkami, ręką o nie oparty.
— A tak — mówił głos z powozu — to jest rzecz umówiona?
— Tak, proszę Waszej Wysokości — odrzekł mężczyzna w płaszczu — ale wtedy tylko, jak orzeł stanie się wężem.
— A w przeciwnym razie, jak odbierzesz drugą połowę krucyfiksu ze słoniowej kości, który ci dałem...
— Proszę Waszej Wysokości, będę wiedział, co to ma znaczyć.
— Nie przestawaj zasługiwać sobie zawsze na jego zaufanie.
— Zasłużę na nie, zachowam je, ręczę Waszej Wy-