Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1110

Ta strona została uwierzytelniona.

wszędzie pogrzeby, pochodnie, palące się wpośród ciemnej nocy... rzucające światło na groby... Bohwanja uśmiechał się w swem hebanowem niebie. Myśląc o tem świętem bóstwie nicości, patrzyłem z radością, jak uprzątano mnóstwo trumien z wozu. Ogromny dół stał otworem i pochłaniał w swoją paszczę, jak w piekło... rzucano weń... umarłych; ciągle otwarta była jego paszcza. Wtem spostrzegłem tuż przy mnie, przy świetle pochodni, starca... płakał... tego starca... już widziałem... to żyd... jest on stróżem owego domu... przy ulicy... Ś-go Franciszka... o którym Wasza Wysokość wie.
Tu mężczyzna w płaszczu wzdrygnął się i zamilkł.
— Tak... wiem... ale cóż ci to... że tak się zacinasz?
— Oto, że w tym domu... znajduje się od stu pięćdziesięciu lat... portret mężczyzny... mężczyzny... którego ja napotkałem niegdyś w Indjach nad Gangesem.
I znowu mężczyzna w płaszczu nie mógł się wstrzymać, zadrżał i zamilkł.
— W rzeczy samej dziwny zbieg...
— Tak, proszę Waszej Wysokości... dziwny zbieg rzeczy... i nic dziwnego...
— Otóż, proszę Waszej Wysokości, ciągle płacząc, rzekł on do grabarza. — A cóż trumna? — Dobrze mówiliście; znalazłem ją w drugim rzędzie drugiego dołu — odpowiedział grabarz — właśnie był na niej znak z siedmiu czarnych punktów. Ale jak mogliście wiedzieć i o miejscu i o znaku tej trumny? — Niestety, nie przyda ci się ta wiadomość — rzekł stary żyd ze smutkiem. — Widzicie więc, że wiem dobrze, gdzie jest ta trumna? — W tyle za wielkim grobem z czarnego marmuru, o którym dobrze wiecie; zakopana bardzo płytko; ale pośpieszcie się. Pośród zamieszania nikt nie spostrzeże — mówił grabarz. — Dobrzeście mi zapłacili, a zatem chciałbym, żeby się wam udało, co chcecie zrobić.