mu nie szkodzi... nie mógłżebym mieć przynajmniej tej swobody?
— Jak chcesz... pisz lub przyjmij rzemieślnika — surowo rzekł d’Aigrigny, wnosząc z wzmagającego się znużenia pana Hardy, że w tym razie użyć może surowości, aby później znowu powrócić do łagodności.
— Napiszę... wielebny ojcze... napiszę... lecz dla miłości Boga, błagam cię... nie mogę zebrać myśli... podyktuj mi.
I gorącą ręką otarł łzy.
Ksiądz d’Aigrigny dyktował mu następujące słowa:
„Kochany Agrykolo, doszedłem do przekonania, że widzenie nasze do niczego nie doprowadzi... posłuży tylko do rozjątrzenia nawpół zapomnianych cierpień, o których przy pomocy Boskiej i pociesze religijnej postaram się zupełnie zapomnieć... Cieszę się zupełnym spokojem, otoczony troskliwością zacnych osób i, dzięki miłosierdziu Boga, spodziewam się po chrześcijańsku spędzić resztę dni zdala od świata, którego próżność poznałem teraz... Nie na zawsze żegnałem się z tobą; lecz, do zobaczenia się, kochany Agrykolo... pragnę kiedykolwiek osobiście powiedzieć ci, jak serdecznie życzę wszelkiego dobra tobie i twoim godnym towarzyszowi. Bądź pośrednikiem między nimi a mną; kiedy będę mógł cię przyjąć, napiszę do ciebie; bądź zawsze przekonany, że cię serdecznie kocham...“
— Czy zadowolony jesteś z listu? — zapytał ksiądz, zwracając się do pana Hardy.
— Zadowolony.
— Podpisz więc.
— Dobrze.
Nieszczęśliwy podpisał list, zupełnie wycieńczony i opuścił się na krzsło.
— To jeszcze nie wszystko, mój kochany synu — rzekły d’Aigrigny, wyjąwszy papier z kieszeni — trzeba, żebyś podpisał tę nową plenipotencję na imię naszego
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1132
Ta strona została skorygowana.