Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1137

Ta strona została skorygowana.

znużenia, i serce mu boleśnie ściskało się... Starając się ukryć smutne zdziwienie, rzekł do swego dawnego pana:
— Nareszcie, panie, będziesz nam przywrócony!... Znowu będziesz z nami i pośród nas... Ach! twój powrót uszczęśliwi wielu... pocieszy, uspokoi wielu... pokochalibyśmy cię więcej, niż dawniej, gdyby to było podobnem!
Hardy smutno potrząsnął głową.
— Powtarzam ci, przyjacielu — rzekł — jużem przeżył siebie; w bardzo krótkim czasie postarzałem o lat dwadzieścia; nie mam już ani sił, ani woli, ani odwagi, aby wziąć się jak dawniej do pracy; zrobiłem, co mogłem, dla dobra ludzkości... spłaciłem swój dług... i teraz pozostała ani tylko jedno życzenie... żyć w samotności... jedna nadzieją... pociecha w religji!
— Jakto — zawołał Agrykola — chcesz pan raczej żyć tutaj, w tem ponurem ustroniu, niżeli z nami, z ludźmi, którzy cię tak kochają!... Mylisz, że tutaj, z chytrymi jezuitami, szczęśliwszy będziesz, niżeli w podjętej na nowo twojej fabryce, która piękniej jeszcze niżeli dawniej zakwitnie?... Ach! to niemożliwe!
— Niema już szczęścia dla mnie na ziemi — przerwał pan Hardy z goryczą.
Po chwilowem wahaniu, Agrykola rzekł głosem, drżącym od wewnętrznego wzruszenia.
— Panie Hardy, oszukują cie... nikczemnie cię tu oszukają!
— Co chcesz przez to powiedzieć, mój przyjacielu?
— Chcę powiedzieć, że jezuici, otaczający cię, zgubne mają zamiary... Ale, mój Boże! Czyż nie wiesz, panie Hardy gdzie się znajdujesz?
— U dobrych zakonników.
— U twoich najzłośliwszych nieprzyjaciół!
— Nieprzyjaciół! — i pan Hardy uśmiechnął się ze smutną obojętnością. — Nie mam się czego lękać nieprzyjaciół, nic mi odebrać nie można, bo ja nie mam nic!
Chcę cię pozbawić ogromnej sukcesji — {{pp|za|}wołał}