Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1138

Ta strona została skorygowana.

}wołał kowal — taki jest ich zamiar, ułożony z piekielną chytrością; córki marszałka Simon, panna de Cardoville, pan i Gabrjel mój przybrany brat... wszyscy członkowie twojej familji omal nie padli już ofiarą ich intryg; powiadam ci, ci mnisi pragną tylko korzystać z twego zaufania...
— Przyjacielu, pocóż wspominać o przeszłości? — łagodnie odrzekł pan Hardy — jeżeli dobrze uczyniłem, Bóg mnie nagrodzi... Ale sam nie powinienem pysznić się... powinienem czołem w proch uderzyć, bo szedłem nieprawdziwą drogą, jaką wskazał Najwyższy... duma może popchnęła mnie w błędy... łzami, samotnością, poniżeniem, okupić powinienem swoje grzechy... Tak, w tej nadziei, że Bóg zmiłuje się nade mną... że cierpienia moje posłużą na korzyść dla tych, którzy grzeszyli więcej jeszcze ode mnie, znajduję jedyne ukojenie!
Agrykola nie wiedział, co odpowiedzieć, z niemą trwogą spoglądał na pana Hardy, gdy ten wymawiał ostatnie słowa słabym głosem; nie pojmował jakim urokiem, jakiemi czary, udało się jezuitom zniszczyć, w proch zetrzeć, uczynić bezpłodną jednę z najpiękniejszych natur, jedno z najwspanialszych serc!... Nareszcie Agrykola przerwał milczenie i, wyjąwszy z kieszeni list panny de Cardoville na którym opierał ostatnią swoja nadzieję, podał go panu Hardy.
— Oto — rzekł — list, który jedna z pańskich krewnych, znana ci z nazwiska, poleciła mi oddać.
— Na co ten list?
— Błagam pana, przeczytaj go. Panna de Cardoville czeka na odpowiedź. Rzecz bardzo ważna.
W głosie Agrykoli było tyle szczerości, szlachetna i otwarta jego twarz, łzami zalana, miała wyraz tak czułego przywiązania, że po raz pierwszy w czasie pobytu swego u jezuitów, pan Hardy uczuł, jak ożywcze ciepło powoli przenikało do jego serca; zdawało mu się, że ożywczy promień słońca rozproszył wreszcie zimną mgłę, która