pogrzebany byłem w grobie — rzekł pan Hardy, wstawszy prosto na nogach, z twarzą lekko zarumienioną, orzeźwionem okiem, on, co dotąd był tak blady, tak złamany.
— Tak więc... nareszcie mamy pana, posiadamy naszego dobrodzieja — zawołał kowal — teraz już o tem wcale nie wątpię.
— Pomówimy o tem wszystkiem z twoim godnym, dobrym bratem — odrzekł pan Hardy — idź, proszę cię, podziękuj pannie de Cardoville i powiedz jej, że tego wieczora będę miał zaszczyt odpisać jej.
— Ach! panie, nie posiadam się z radości, serce mi o mało nie wyskoczy — rzekł dobry Agrykola, biorąc się kolejno to za serce, to za głowę i nie wiedząc, co ma robić z uciechy; potem, wróciwszy do Gabrjela, raz go jeszcze uściskał i rzekł mu do ucha:
— Najdalej za godzinę.. powrócę... ale już nie sam.. z towarzyszami... zobaczysz... nie mów nic o tem panu Hardy; już ja wiem, co zrobię.
I kowal odszedł, nie posiadając się z wielkiej radośći. Ksiądz Gabrjel i pan Hardy tymczasem pozostali sami.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Jak wiadomo, Rodin i ksiądz d’Aigrigny, zaczajeni w kryjówce, niewidzialni, obecni byli tej scenie.
— Cóż więc wasza wielebność myśli? — rzekł zdumiony ksiądz d‘Aigrigny.
— Ja myślę, że zbyt spóźniają się z przysłaniem papierów z arcybiskupstwa i że ten heretyk-misjonarz wszystko zniweczy — mówił Rodin, gryząc paznogcie aż do krwi.