niejącemi usty, dotykała ust zachwyconego zakonnika... i niebawem ich dusze ulatywały w pocałunkach rozkoszy gorącej jak miłość, czystej jak łaska, niezmiernej jak wieczność.
— Oh!... — zawołał pan Hardy całkiem obłąkany... — poświęciłbym całe życie na modlitwę... na posty, na udręczenia, bylem mógł zasłużyć choć na jednę chwilę z tą, którą opłakuję... którą opłakuję...
Widząc, że pan Hardy znajduje się już w takim stanie, jak sobie życzył, i kiedy wreszcie prawie zupełnie już zmierzchło, wielebny ojciec dwa razy zapukał, oglądając się ku drzwiom. W tej chwili pan Hardy, doszedłszy do najwyższego stopnia obłąkania, zawołał błagającym, pomieszanie zdradzającym głosem:
— Celki... grobu... i zachwycenia z nią...
Otworzyły się drzwi do pokoju i wszedł ksiądz d‘Aigrigny, niosąc płaszcz na ręku. Za nim postępował służący, z latarnią.
W jakieś dziesięć minut może po tej scenie, dziesięciu czy dwunastu mężczyzn silnych, o rumianej twarzy, otwartej fizjognonji, prowadzonych przez Agrykolę, wchodziło na na ulicę Vaugirard, wesołym krokiem zmierzając ku domowi wielebnych ojców jezuitów. Była to deputacja od dawnych robotników pana Hardy; szli oni do niego, chcą mu podziękować za jego wkrótce spodziewany powrót miedzy nich. Agrikola szedł na ich czele. Wtem spostrzegł zdaleka pocztowy powóz, wyjeżdżający z domu przytułku konie biegły rozpędzone i poganiane przez pocztyljona, mocnym kłusem. Czy to trafem, czy instynktownie, niż bardziej powóz zbliżał się do nadchodzących rzemieślników, tem mocniej ściskało się serce znajdującego się pośród nich Agrykoli... Nareszcie uczucie to stało się tak mocne, że nakoniec zamieniło się w straszne przywidzenie chwili kiedy powóz, którego wszystkie okna były za-