Marszałek Simon, jak wspomnieliśmy, mieszkał w skromnym domku przy ulicy Trzech-Braci; już wybiła druga godzina po południu. Drzwi, w ścianie ukryte, wychodzące do sionki, skąd prowadziły na gospodarskie podwórko, otworzyły się powoli i wszedł niemi mężczyzna; niósł on pełen kosz drzewa rąbanego, które zaczął powoli, symetrycznie układać w skrzyni, tak kilka minut strawiwszy służący ten, ciągle na klęczkach, przysunąwszy się nieznacznie do drugich drzwi, znajdujących się niedaleko od kominka, zdawał się nadstawiać ucha bardzo pilnie jakgdyby chciał usłyszeć, czy kto nie rozmawia w przyległym pokoju.
Człowiek ten, używany w domu do posług niższego rzędu, miał minę śmieszną, głupią, jak tylko wyobrazić sobie można; obowiązkiem jego było nosić drzewo, zamiatać, chodzić na targ po wiktuały i t. p. Dagobert, pełniący niejako obowiązki marszałka dworu, przezwał go gapą; co Dagobert wymówił żartem, to inni słudzy na zawsze zatrzymali i słusznie nazywali tego niedołęgę gapą, bo jego niezgrabność, rozlazłość, jego głupkowatość, a nawet potwornie przypłaszczona twarz, rozdęty nos, jakby obłąkane wytrzeszczone oczy, na nic lepszego nad to przezwisko zasłużyć nie mogł. A jednak, gdy ten niedołęga, nadstawiwszy ucha przysłuchiwał się ciekawie, czy kto nie roz-
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1167
Ta strona została skorygowana.
XII.
GAPA.