Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1172

Ta strona została skorygowana.

kiedy spostrzegłem zdala jadący naprzeciw nam powóz; nie wiem, jakie wewnętrzne przeczucie mówiło mi, że to pana Hardy wywożą...
— Przemocą! — rzekł żywo Dagobert oburzony.
— Nie — z żalem odpowiedział Agrykola — nie, aż nadto przezorni i zręczni są w tej mierze księża jezuici. Nie mogąc oprzeć się popędowi wewnętrznego uczucia, rzuciłem się przed konie, wzywając na pomoc mych towarzyszów; lecz pocztyljon, rozpędziwszy konie, uderzył mnie w głowę biczyskiem, zamroczony upadłem.. Gdym przyszedł do siebie, powóz już był daleko.
— Cóż więc zrobiłeś wtedy, moje dziecko?
— Pobiegłem żywo do opiekuńczego anioła stróża, do panny de Cardoville; opowiedziałem jej wszystko ze szczegółami. „Trzeba natychmiast, rzekła mi ona, biec w ślad za panem Hardy. Weźmiesz pan mój powóz i pocztowe konie; pan Dupont będzie panu towarzyszył“. W godzinę potem wpadliśmy już na drogę za panem Hardy, albowiem dowiedzieliśmy się od pocztyljona, za jego powrotem, że udał się drogą ku Orleanowi: pędzimy za nim aż do Etampes; tam powiadają nam, że udał się w bok do domu, leżącego na osobności, w dolinie, odległego o cztery mile od wszelkiego pocztowego traktu, że dom w odludnem miejscu nazwany Doliną Pustelni, należy do jezuitów. Im dalej zapuszczamy się, tem dziksze okolice, aż strach zdejmuje, myślałby kto, żeśmy o sto mil od Paryża. Nareszcie stajemy przed starym, wielkim domem; gdzie-niegdzie tylko widać w ścianach małe okienka: domostwo to leży u stóp wysokiej góry, okrytej samemi łomami skał. W życiu mojem nie widziałem nic tak dzikiego tak smutnego. Wysiadamy z powozu, ja dzwonię, po niejakim czasie ksiądz d‘Aigrigny otwiera drzwi, spostrzega mnie cofa się i znika; lecz w pięć minut potem widzę się z panem Hardy.
— Cóż tedy?
Agrykola smutnie kiwnął głową i rzekł: