Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1173

Ta strona została skorygowana.

— Skoro tylko ujrzałem fizjognomję pana Hardy, przekonałem się, że już próżne były wszystkie nasze zabiegi i nadzieje, wszystko się już skończyło; pan Hardy, obróciwszy się do mnie, rzekł łagodnym, ale stanowczym głosem: „Pojmuję, a nawet nie mam za złe pobudek, które tu pana sprowadzają, lecz postanowiłem już żyć w odosobnieniu; uczyniłem takie postanowienie z dobrej woli rozmyślnie, albowiem myślę o zbawieniu duszy; zresztą powiedz pan swoim towarzyszom, że rozporządzenia mej dobrej woli będą takie, iż będą się oni cieszyć dobrą po mnie pamiątką“. A gdy chciałem coś powiedzieć, pan Hardy przerwał mi, mówiąc: „To daremne, mój przyjacielu, postanowienie moje jest niezłomne; nie piszcie do mnie, bo wasze listy pozostaćby musiały bez odpowiedzi...“ Wtem wszedł ksiądz d‘Aigrigny. „Mój wielebny ojcze, rzekł do niego pan Hardy, czy będziesz łaskaw odprowadzić pana Agrykolę Baudoin?“ Te słowa mówiąc, dał mi ręką znak pożegnania i oddalił się do przyległego pokoju. Wszystko się więc skończyło, na zawsze już utraciliśmy go.
— Tak — rzekł Dagobert — jezuici oczarowali go, jak tylu jemu podobnych....
— Wtedy — mówił dalej Agrykola — w rozpaczy, cóż miałem dalej robić?... powróciłem tu z panem Dupont. Oto co jezuici zrobili z panem Hardy...
— Oh! jezuici... — rzekł Dagobert, zżymając się i nie mogąc ukryć okropnego oburzenia — im więcej mam z nimi do czynienia... tem bardziej się ich lękam... Ale nie mówmy już o tem, mam ja tu znowu inne zmartwienie i obawę.
— Przerażasz mnie, mój ojcze! — rzekł Agrykola — cóż to jest?
— Posłuchaj tylko, gdyby nie ty... i te biedne dziewczyny, dawnobym już w łeb sobie palnął...
— Ależ.. dlaczego mój ojcze?
— Od kilku już dni, nie wiem co się stało z marszałkiem, ale on mnie przeraża. Jakiś zły duch uwziął się zno-