— Tak, bo to prawdziwa niewdzięczność dla mnie ze strony pańskiej, kiedy swem postępowaniem, stajesz się sprawcą nieszczęścia swych dzieci...
— Wychodź natychmiast, wychodź, mówię ci — zawołał marszałek, nie posiadając się z gniewu, i tak straszny z oburzenia i boleści, iż Dagobert, spostrzegłszy z żalem, że tak daleko posunął się, rzekł:
— Panie generale, zbłądziłem... Uchybiłem panu... racz mi przebaczyć... ale...
— Niech i tak będzie, przebaczam ci i proszę, pozostaw mnie samego — odpowiedział marszałek, ledwo się mogąc uspokoić.
— Ale proszę, błagam pan generała — pozwól mi pan. na chwilkę tylko...
— Ponieważ żądasz koniecznie, przeto ja wyjdę, a ty pozostaniesz — rzekł marszałek, postąpiwszy parę kroków ku drzwiom.
Słowa te wymówił marszałek w taki sposób, iż Dagobert nie śmiał już więcej naprzykrzać się; zmartwiony, zrozpaczony, zwiesił głowę, patrzył jeszcze w milczeniu przez jakiś czas na marszałka z pokorną, błagalną miną; lecz gdy ojciec Róży i Blanki znowu uniósł się gwałtownie, żołnierz, widząc, że już nic swemi prośbami nie wskóra, oddalił się powolnym krokiem.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Ledwo kilka minut upłynęło po wyjściu Dagoberta, kiedy marszałek, długo pogrążony w milczeniu, kilka razy zbliżył się do drzwi, prowadzących do pokoju córek, wahając się i pasując z sobą w udręczeniu, nareszcie sam siebie przemógłszy, otarł zimnym potem zroszone czoło, usiłował pokryć swoje wzburzenie i wszedł do pokoju, gdzie schroniły się Róża i Blanka.