Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1190

Ta strona została skorygowana.

w ręku kosz do noszenia drzewa i skrzydło pod pachą. Rozśmieszał on oddawna smutne dziewczęta, zasłużył więc sobie w tej chwili na łaskę marszałka, który rzekł mu wesoło:
— Cóż nam powiesz?
— Nie, mości książę, to nie ja — odrzekł Gapa — to lokaj powiedział mi, abym powiedział panu Dagobertowi, gdy zaniosę drzewo, żeby powiedział księciu jegomość.. gdyż ja niosłem je w koszu na górę, że pan Robert żąda się widzieć z nim.
Słysząc bezsensowną mowę Gapy dziewczęta śmiały się do rozpuku.
Na to nazwisko „pan Robert“ marszałek mimowolnie zadrżał. Pan Robert był tajemnym emisarjuszem Rodina, namawiającym marszałka do walki o oswobodzenie Napoleona II.
Po chwilowem milczeniu i namyśle, marszałek, którego oblicze jaśniało wciąż uszczęśliwieniem i radością, rzekł do Gapy:
— Proś pana Roberta, aby chwilę zaczekał na mnie na dole... w mym gabinecie.
— Tak, mości książę — odpowiedział Gapa, kłaniając się do samej ziemi.
Niedołęga wyszedł, a marszałek rzekł do swych córek wesołym głosem:.
— Czujecie to dobrze, że w takim dniu, w takiej chwili, jak jest obecna, nie opuszcza się swych dzieci... nawet dla pana Roberta.
Marszałek usiadł przy biurku córek i dał znak Dagobertowi, aby się do niego zbliżył.
Pisząc bilet pewną ręką, rzekł zarazem do żołnierza uśmiechając się i tak cicho, iżby córki nie słyszały.
— Czy ty wiesz, na co ja byłem prawie zdecydowany, nim tu przyszedłem?
— A na cóżby takiego pan generał już był zdecydowany?