Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/120

Ta strona została skorygowana.

Morok zbliżył się do sędziego i, wskazując mu spojrzeniem, znowu zaczął mówić do niego po cichu.
— Ej!... — zawołał burmistrz rozgniewany. — To być nie może.
— Ja nic z pewnością nie utrzymuję... — odrzekł spiesznie Morok.
— Jest to tylko domniemanie, oparte na...
I znowu szeptał burmistrzowi do ucha.
— A wszak dlaczegóżby nie? — odpowiedział sędzia, wznosząc ręce do góry — ci ludzie zdolni są do wszystkiego, on też mówi, że przybywa z Francji czy z Laponji z niemi; dlaczego nie miałby to być szereg bezczelnych kłamstw? ale raz tylko mu się udało, że mnie mógł oszukać — zawołał burmistrz tonem zagniewanym, gdyż, jak ludzie niestałego i słabego charakteru, nie miał litości dla tych, co go chcieli podejść.
— Jednakże nie sądź pan porywczo... a nadewszystko nie dawaj słowom moim więcej znaczenia, aniżeli go mają rzeczywiście — odpowiedział Morok z udanym żalem i pokorą — położenie moje względem tego człowieka (i wskazał na Dagoberta), na nieszczęście jest tak drażliwe, iż mógłby kto przypuszczać, że się powoduję zemstą za wyrządzoną mi przezeń krzywdę; ja zaś pewien jestem w mem przekonaniu, że mną powoduje sama tylko miłość sprawiedliwości i wstręt do kłamstwa. Wreszcie... kto dożyje... zobaczymy... Panie, odpuść mi, jeżeli się mylę; w każdym razie sprawiedliwość orzeknie i za miesiąc lub dwa będą wolni, jeżeli są niewinni.
— Wahać się niema powodu; jest to tylko krok przezorności, nie umrą oni przez to. Zresztą, im więcej się nad tem zastanawiam, tem więcej widzę tu prawdopodobieństwa. Tak, panie, on jest szpiegiem francuskim, rewolucjonistą... teraz wszędzie pełno tych ludzi... Niedawno jeszcze wywołali zawichrzenia w Frankfurcie nad Menem.
— A wreszcie, panie burmistrzu, dobrze się im tylko