.
Rodin powoli dokonywując odwrotu, pod ogniem rozjątrzonego wzroku Dagoberta, cofał się do drzwi, z ukosa rzucając przenikliwemi oczyma na sieroty, widocznie wzruszone przez obliczaną umyślnie niebaczność Gapia. Dagobert nakazał mu, aby nic nie mówił w obecności dziewcząt o ich guwernantce; mniemany głupiec, prawie w każdym razie, mówił i robił inaczej, aniżeli mu przykazano.
Róża, żywo się zbliżywszy do żołnierza, zapytała:
— Mój Boże! czy to prawda, że naszą biedną Augustynę napadła cholera?
— Nie... nic o tem nie wiem... nie wierzę temu — odpowiedział żołnierz, wahając się — a wreszcie nacóż wam ta wiadomość?...
— Dagobercie — rzekła Róża śmiało — idzie tu o świętą powinność, nie dopełnić jej byłoby podłością z naszej strony.
— Powiadam wam, że nie wyjdziecie stąd — zawołał żołnierz w gniewie, tupnąwszy nogą z niecierpliwości.
— Mój przyjacielu — rzekła Blanka równie śmiało, jak jej siostra i z pewnem uniesieniem, które okryło jej piękną twarz żywym rumieńcem — ojciec nasz, oddalając się od nas, dał nam przedziwny przykład wdzięczności i poświęcenia, czy darowałby nam, gdybyśmy miały zapomnieć o jego nauce?